wtorek, 6 kwietnia 2010

spotkanie z przeszłością

Dom. Święta. Napad na wspomnienia. Tym razem nie tylko mój, cała rodzina to ma. I co? No jak zwykle, duchy wyłażą ze ścian jak w cholernym "Weselu". Wychodzę do miasta, upijam się na smutno dwoma drinkami, czekam aż przestanie boleć brzuch. Nie jest źle. Tak ogólnie mam dużo fajnych ludzi wokół. I nawet, gdy odgrywam scenki z przeszłości (własnej lub cudzej)... cóż, przydaje się zakręt aktorski. Z bratem siadamy, i 'odgrywamy' jeszcze raz. Ze zmianami w scenariuszu. Praca u podstaw. Na tym etapie nie ma co liczyć na więcej, ale to dość, to wystarczy.

Zaczęłam od końca. Znacie to uczucie? że coś się dzieje znowu i znowu i znowu i... wzorzec, zakręt, kwadratura koła, wszystko od nowa, na nowo - takie samo. Najpierw przychodzi rozpacz, później beznadzieja. Ale jest szansa. Trzeba przepisać scenariusz. Owszem, poprzednia wersja jeszcze nie wyblakła, odciśnięta w skórze, w umyśle. Trzeba się starać. Uwierzyć w tę nową. Włożyć tę wiarę za każde słowo.

Nie muszę. Chcę inaczej. W ogóle chcę. To, czego chcę, ma znaczenie. Te i inne zdania, całe szeregi zdań. Drobne trybiki, części nowego scenariusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz