Jakie to ciekawe, że w kulturze nic nie ginie. Okej, uproszczenie, wiele ginie. Ale nie zginęła w mojej głowie poezja Anny Świrszczyńskiej [żywe kultury bakterii myśli!], choć czytałam a) kilka wierszy b) lata temu c) w ogóle nie te, które czytam teraz, a mimo to d) w swojej twórczości odnaduję wiersze podobne (podobna metaforyka, tematyka etc.). Rzuciłam się na tę poezję łapczywie, wygłodzona, jak górski wędrowiec na źródlaną wodę. Piszę pracę roczną. Miało być o Idzie Fink (poddana przez profesora Ricie bez natchnienia), ale Ritę natchnęło. Choć Ida także ciekawa. Tamtaramtam, w każdym bądź razie przypominam wiersz jej z dawnych czasów ukochany... :-)
Gramofon grozy
Wyjechałeś. Kładę podomkę
I biorę się do porządków.
Otwieram szafę,
pod sukienkami spały
psy przerażenia.
Wypuszczam je, karmię.
Nakręcam
staroświecki żelazny gramofon grozy.
Zardzewiał, bo
nie umiałeś się z nim obchodzić.
Zawsze ręce ci drżały.
Otwieram na oścież
okno na nicość, zabiłeś je deską.
Bałeś się
przeciągów.
Kijem od szczotki
tłukę w sufit. Skaczę,
może podłoga zrobi się mniej solidna.
Teraz
wszystko jest już w porządku.
Zdrowy wiatr bezdomności
hula znów po mieszkaniu,
gramofon grozy chrypi
jakby go obdzierali ze skóry.
Przez dziurę w suficie
migoce piekło, podłoga
ugina się.
Biegam na czworakach
z psami przerażenia,
szczekamy razem.
Nareszcie znowu
żyję jak człowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz