czwartek, 22 grudnia 2011

LONG DISTANCE IZ DED

spodziewałam się, ale się nie spodziewałam.

wyszło od niego, ale konsensus.

chciałam, ulga, ale bolało.

nic nie czuję, tylko zmęczenie.

piszę, piszę, myślę - ale emo.


Dziesięć miesięcy - jak na mnie, całkiem długi związek był.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Życie zatacza krąg

Idę do szkoły teatralnej (tak jak pięć lat temu). Dostanę pianino pod choinkę (jutro przyjeżdża Pan Stroiciel do mojego wiernego, zaniedbanego, rozstrojonego od wieków pudła). Znowu mieszkam w Lublinie (bez komentarza). Wydeptuję dawne drogi, odkrywam, że to, co widziałam kiedyś, i to, co widzę teraz = dwie różne wizje świata. I to nawet nie świat się aż tak zmienił, tylko ja. I mój ogląd i wgląd.

(I wygląd? ->) Kupiłam buty na obcasie. Śmiesznie, że to takie skrajne posunięcie, i że mnie ono tak przeraża. A jednak. Sportowe, zimowe, na konkretnym koturnie. Nowa jakość poruszania się, z całą pewnością (po tylu warsztatach na prawie wszystko patrzę jak ćwiczenie z istnienia w przestrzeni, i w sumie całkiem mi się to podoba). Nowa jakość wyglądu też. Mama, przy pełnej akceptacji dla moich przekonań, nie może oderwać ode mnie wzroku. Zaczynam funkcjonować w kodzie, który jest jej bliski - już nie zawsze przekładam wygodę nad urodę (choć staram się mieć oba), no i prawie przestałam się umyślnie pobrzydzać. Mam słabość do markowych koszul i rajstop, szelek i apaszek, krawatów i gorsetów. Czy to już ekstremalne, czy po prostu moje? zapewne jedno i drugie.

M. nie przyjeżdża na święta, co jest bardzo smutne dla nas obojga. Nasza miłość rozciąga się cienką czerwoną linią przez niebieskie pola Skype'a i uporządkowane szufladki Gmaila. Najbardziej chyba boję się cienkiej czerwonej linii, która okaże się granicą możliwości. Jezus, jak długo tak można? oboje będziemy pewno podróżować, samodzielnie pracować etc., ale to jednak przecież co innego, jeśli jest dom, dokąd wracać, coś wspólnego. Teraz to możemy sobie co najwyżej założyć wspólny email, i zaznaczyć "w związku" na koncie na Facebooku. Brzmi to gorzko, cóż, nie ja pierwsza i nie ja ostatnia odkrywam radości i smutki tego typu emocjonalnej ekwilibrystyki; oczywiście, że własna smakuje inaczej... .

Szkoły jak nie było tak nie ma, po prostu nie mogę jej znaleźć - albo ją znalazłam, ale nie dają stypendiów? muszę przejrzeć jeszcze raz uniwerki dodane do ulubionych. Niemniej jednak podupadam na determinacji, choć mimo wszystko przegryzam się przez Sieć. Dzień po dniu, robię to, choć coraz bardziej na marginesie świątecznych przygotowań - wszystkich tych drobnych prac, których nikt nie zauważa, no chyba, że pozostaną niewykonane. Ściga mnie bezsenność i niezałatwione sprawy, coraz więcej ciśnienia ze wszystkich stron, a starzy przyjaciele albo o mnie zapominają, albo chyba odkrywają, że preferowali mnie "na odległość", na okazjonalne święta. Po raz pierwszy od lat jestem w domu przed świętami, i jakoś tęsknię za tą cudną atmosferą "hotelu"; niemniej jednak mam co innego: ciężko wypracowaną równowagę kuchenną, podział obowiązków, wiedzę, gdzie co w domu leży, respektowanie mojego gustu przy robieniu zakupów, dzielenie się drobnymi pomysłami na życie codzienne. Tyle czasu w domu wiąże się z kuchnią. Cieszę się, że tu jestem, nawet, jeśli nie mam pojęcia, co dalej.


Jestem tutaj. Mniej spanikowana niż po maturze, mniej zrezygnowana, rozszalała, niespokojna (choć zobaczymy, co będzie w maju). Chcę jechać do Pragi w Sylwestra, bo tak, i do Berlina w lutym, bo też tak. Bo mogę. Zmęczyłam się niemocą. 2012, przybywaj.