poniedziałek, 9 marca 2009

rzucam lasso myśli

Witam czytające, czytających.

Plany, które miałam na temat tego bloga - chciałam mu nadać strukturę felietonową, dbając równocześnie o zawartość pod kątem literackim - chwilowo odkładam na półkę. Znów powracam do konwencji biuletynu.
Plan "bycia optymistyczną" to przyczyna, dla której tak długo mnie tu nie było. Złamałam się wreszcie...

Mieszkam w centrum. Tak z tydzień temu w piątek zobaczyłam za oknem krzyż (ktoś mi mówił, ale nadal nie pamiętam, czemu poświęcone było to wydarzenie). Krzyż, niesiony przez szwadron księży (na flankach zakonnice, z tyłu wierni). Policjant, stojący raczej pro forma (kto w Polsce zaatakuje takie wydarzenie? może by się jakiś chuligan znalazł, ale prawdopodobieństwo jest nikłe), w odpowiednim momencie ukląkł, przeżegnał się... . No tak. Tylko na tak politycznie i medialnie obleganych 'odstępstwach od normy' jak Marsze Równości policjantowi nie wolno okazać swoich polityczno-religijnych przekonań (niech mi ktoś powie, że to sę nie łączy). To była moja pierwsza myśl. Druga to zachowanie moje własne i współlokatorów. Tłoczenie się przy oknach - cała rzecz miała posmak egzotyki - i komentarze "O, pingwiny", "Ma ktoś jajka?". Z późniejszych rozmów wynikało, że nie tylko ja czułam się, jakby za chwilę miała się pojawić jakaś WszechBabcia, która wciągnie mnie do tego tłumu. W końcu byłam już jego częścią - wszyscy byliśmy, wszak wszyscy jesteśmy w Polsce katolikami, nieprawdaż? choćby z imienia. Zresztą, rezygnując z przerośniętych metafor, w tym tłumie byli też harcerze.

Dwa dni później, w niedzielę, był marsz pro life - marsz milczenia. Manifestacja tych poglądów to sprawa manifestujących. Ruszył mnie tylko fakt, że w pierwszym rzędzie szły dzieciaki, na oko liceum albo wyrośnięte gimnazjum. I zastanawiałam się, czy gdzieś w tłumie jest katecheta z listą obecności... . Być może przeginam, ale nie aż tak bardzo, jak chciałabym. Bo chciałabym, żeby to brzmiało zupełnie nieprawdopodobnie.

Niezależność od religii. Od mentalności katolickiej. Od podstawowej wartości, na której opiera się kultura kraju, w którym zostałam urodzona i wychowana. Stawianie się w bezmyślnej opozycji do katolicyzmu nie ma nic wspólnego z niezależnością: tyle tylko, że odwracasz znaki, przenosząc wartości na drugą stronę równania. To równie bezrefleksyjne jak ślepe realizowanie wpojonych ideałów. Ale czy można się od tego uwolnić? I skoro moje pozornie ulubione ignorance is bliss nie działa, jak osiągnąć świadomość?

(Pozornie, bo wiedza prawie zawsze jest lepsza - tylko bardziej boli).