piątek, 24 kwietnia 2009

Teatrzyk filmoznawczy [irony mode on]

Postanowiłam podzielic się 'kwiatkami' z zajęc - byc może to będzie stała rubryka? Ach, scenariopisarstwo...

Teatrzyk filmoznawczy przedstawia:

Zajęcia "Dialog w scenariuszu"

Wykładowca: Polacy w ogóle nie umieją pisac dialogów.Wyjątki są rzadkie. Jak Wajda w niektórych filmach. Albo Pasikowski. Dialog filmowy jednakowoż pełni nieco inną funkcję niźli teatralny. Mniejszy akcent położony jest na słowo budujące akcję, choc oczywiscie także... słowo jest, także oczywiście, nośnikiem informacji... Ale słowo przede wszystkim buduje atmosferę...

Rita, sotto voce: Na przykład "Psy" - "kurwa, kurwa, kurwa".

W: ... stanowi element poetyki...

R: "... kurwa, kurwa, kurwa..."

W: ... i kształtuje wyraz artystyczny.

R: ... .

Kurtyna (falujących włosów opada wdzięczne na dumne, wysokie czoło Wykładowcy)

Byc może to dowcip dla wtajemniczonych, ale nie mogłam się powstrzymac. :)

wtorek, 21 kwietnia 2009

Jest inna droga?

Przyszłość. Widzę dwa wyjścia. Klasycznie - szukam trzeciego. Jak to ja, a może jak każdy - czy większość myślących ludzi.

Pierwsze: intelektualnie. Robię doktorat. Podpunkt a - w Poznaniu, b - za granicą. Ostatnio tyle osób mi mówi: bądź wykładowczynią... (och, oni - nie, one - mówią: wykładowcą :P ). Poznań - wrastanie, znajome ścieżki, może jakiś przystojny doktorant w okularach. Duchota. Za granicą? Język własny i obcy, obcy i własny, plączące się po głowie nierozdzielnie (bo już się zrastają...). Język naukowy, ten bełkot, zaprawdę wolałam was gdyście umieli tylko bee i gugu (czy jak ten cytat szedł, punkt dla tego, kto pozna). Ten ukochany nieraz abstrakcyjny bełkocik, przestrzeń między słowami, w której i bez której nie mogę żyć. Napisałabym parę książek, wykształciła paru studentów, miała parę romansów, i może poczucie bezpieczeństwa.

Wyjście drugie: szkoła aktorska. "Środowiska". Dewiacje, mutacje, alkoholizacje, trawa na każdym korytarzu (tak twierdzą poinformowane źródła). A więc: pokusy, uzależnienia, brak snu, niezdrowy tryb życia, ostry trening i - całkiem możliwe - poczucie porażki. To się w tych szkołach zdarza, niezależnie jak ciężko pracujesz czy jak jesteś dobra/y. Porażka to nieraz bardzo subiektywna rzecz, czasem ją widzisz tylko ty, czasem tylko profesor... Życie praktyczne, dotykalne, mocno fizyczne - wszystkie moje lęki w jednym. Balet, szermierka czy co tam mają - nie da się schować za książką, jest wysiłek, nadwyrężone mięśnie, ogólne przegięcie. Dużo fascynujących mężczyzn, żeby wciskać moje radosne guziczki (jakkolwiek to brzmi). Poszarpane związki z w/w fascynującymi, zupełnie nieodpowiednimi osobami (może kategoria mężczyźni jest za ciasna).

Czytając powyższe stwierdzam, że mam skłonność do widzenia najgorszego. Kto powiedział, że doktorantka się nie rozwija pozaintelektualnie? Że nie może chodzić na taniec, czy robić monodramu? A co do szkoły aktorskiej czy czegoś w podobie - wszak decyzja nie jest ostateczna - mam przeczucie, że coś takiego zrobię, bo się boję wielu rzeczy, które są de facto w życiu konieczne. W moim życiu. To będzie trudne... a może łatwiejsze niż myślę? Próbuję zastępować wzorce myślowe. Może będę szczęśliwa, wreszcie rozwój, wreszcie robienie cały dzień tego, co mnie kręci, wreszcie ludzie, którzy nie mrugną na emocjonalne napady, bo mają własne, bo ich to nie dziwi, wreszcie szerokie spojrzenie. Twórcze towarzystwo (choć to akurat jest osiągalne i poza szkołą). Boję się wielu rzeczy, a i nie chcę niczego tracić - życie intelektualne mnie pociąga. Ale ostatnio sprecyzowałam priorytety. Wiedza - z bólem, a jednak - poza podium. Niezależność (własny teatr? firma? kino autorskie?), twórczość i rozwój duchowy. Wahałam się, ale tak jest. jak prawdziwa romantyczka, sterem, żeglarzem, okrętem.


Być może trzecia droga jest wypadkową dwóch. A może czeka gdzieś indziej. Wiem tylko, że chcę się rozwijać i tworzyć, mieć kasę z tego, co lubię, stać na własnych nogach. I spokój w głowie, tego też chcę. I równouprawnienia. :-) Bo i tak wspominam feministyczne wątki dzisiaj. :-)


Więc przemiana pytania: gdzie jest moja droga? Na szczęście jestem na magisterskich. Mam czas i plan jak ją znaleźć. Wyrównaj z obu stron

niedziela, 19 kwietnia 2009

Z odkryc - w sumie nienowych:

1. Najważniejszą rzeczą w życiu jest niezależnośc.
2. Gdyby ci się wydawało coś innego, patrz pkt. 1.

wtorek, 14 kwietnia 2009

I znów te momenty, kiedy nie wiem, co napiszę, dopóki nie napiszę. Dziś jest dzień czytania. Wchłaniania. Dzień gąbki, kiedy muszę zapchać puste przestrzenie. Kilkadziesiąt felietonów ze strony Krytyki Politycznej i trochę anglojęzycznej fanfiction. Więcej, więcej, potrzeba. Czytam jak szalona, odkąd wróciłam z domu, czytam w godzinach szesnasta dwudziesta trzecia, czytam, choć miałam oglądać Solaris Tarkowskiego, ale nie zdobyłam Solaris, więc nie mam wielkich szans przygotować się na zajęcia. Czytam uparcie, czytam, czytam, czytam. Poleca ktoś coś do czytania? Może wejdę na 'Stuff white people like', tego jeszcze nie przetrawiłam. Choć dziś i Kinga Dunin i Kazimiera Szczuka i pseudonimy miłych-w-większości-kobiet piszących w-większości-gejowską pornografię. A może wejdę na nieszuflada.pl, poczytać mądrości Jacka Dehnela - wrzucę jakieś teksty na wieczne poniżenie. Oto wielka tajemnica wiary - wierzymy w jeden typ literatury, wyznajemy jego panowanie itd. (i czy to nie staropolska inwidia mną powoduje? krytyka akceptowalna jedynie, gdy zręczna). Wróciłam z domu, czuję się dwa blogi do tyłu, jak za dawnych lat, gdy pisałam smutniej i podpisywałam się 'raienn'. Może i to jest post z misją. Bo udowadnia, że to, co się dzieje w moim domu, wpływa na mnie tak silnie - o wiele silniej, niż bym chciała. Czytam, czytam bezgłośnie i nieprzerwanie, odpływa prysznic, kolacja, śniadanie. Zaraz pójdę sobie zrobić herbaty. I poszukam fragmentów Solaris na googlevideo. Wiosna. Dobrze, że chociaż wiosna.

o manipulacji słów kilka

I wtedy byłam na niego zła. Widziałam, że cię manipuluje. Że do twoich zmartwień dokłada swoje, obciąża cię sobą. - gestykulowała żywo. - Nie zrozum mnie źle, to fajny facet, i wiem, że jest twoim przyjacielem, ale on tak bardzo chce... być z kimś blisko... że uzależnia ludzi od siebie. Ze mną też tego próbował.

Mówi to wszystko, a ja myślę uporczywie, i nie pamiętam, ta niepamięć mnie przeraża. Pamiętam trudny czas mojego życia, długie telefony, szczere rozmowy, tak ważne i tak przerażające. Ten rodzaj szczerości, w którym, jak zwierzę, odsłaniasz miękki brzuch. Wiem, że już wtedy mógłby mnie złamać jednym palcem, gdyby chciał. Jednym słowem. Wierzę, że tak nie zrobi.

Więc czy ona po prostu nie rozumie? I w to nie chce mi się wierzyć. Wiem, że mówi mi to dla mojego dobra, czymkolwiek ono jest w jej mniemaniu. Wiem, że - podobnie jak ja - jest wrażliwa na manipulację. A jednocześnie wiem, że czasem manipulacji nie zauważam. I to jest ten lęk: że nie widziałam, że nie chciałam widzieć, że (znowu) uzależniałam się, zatracałam na ślepo w uczuciu. Jest to błąd, którego nie chciałabym już w tym życiu powtórzyć. Przeraża mnie, że byłam o krok od przepaści.

Być może to nie jest tak, być może nie rozumiem. Wiem tylko, że chciałabym być przy kimś, z kimś, nie będąc... uzależnioną. Zależność a uzależnienie to różnica, a emocjonalność człowieka sprawia, że prawie każdego da się manipulować. Znam ludzi, których się (pozornie) nie da - ale każdy z nas ma odpowiednie guziki. Ci ludzie, w grze o władzę, po prostu manipulują sami. Też to czasem robię, i nawet nie zauważam. Wolę manipulować, niż być manipulowaną.

Ale moja niechęć do manipulacji sprawia, że świadomie unikam jej w każdej formie. Podświadomość to, oczywiście, inna para gumowych butów. Nie życzę nikomu bycia obiektem manipulacji - głównie dlatego, że to boli, ten jej rodzaj, o którym mówię. Niedawno powiedziałam o innym bliskim mi człowieku "W jego manipulacji zawsze jest miłość, a w jego miłości - manipulacja".

Krąg wydaje się zaklęty. Ale może uda się wyjść.