niedziela, 18 września 2011

czy umiem pracować....?

Jak słowo daję. Nie jestem leniwa!! po prostu mam Problemy!!!


Mój boshe, jaki to był festiwal prokrastynacji.... w piątek odespałam.... w sobotę odpoczywałam i się nudziłam (ewentualnie dałam się bojkotować frustratom, vide niżej), przyszła niedziela: kupiłam za drogą walizkę, przeraziłam się i wycofałam zakup, przeraziłam się jeszcze bardziej i przyszedł e-mail, że OBRONA JEST DZIEŃ WCZEŚNIEJ.

No i jak stanęłam na baczność....!!

Oczywiście nie od razu. Najpierw spanikowałam, co objawia się czytaniem wszystkiego, tylko nie tego, co trzeba (jak ja jestem na bieżąco z krytyką polityczną i salon.com po półtora miesiąca magisterki....). W każdym bądź, przyszedł kumpel, z którym mogłam omówić zagadnienia do magisterki (dzięki Ci Panie, że wpadł, sama utknęłam na nr 7, przerażona, że po pięciu latach studiów nie znam się nawet na siedmiu tematach). Wniosek po pisaniu magisterki: To Prawda, że Potrzebuję Terapii, ale Mam Dobrych Przyjaciół i Wspierającą Rodzinę. Naprawdę może być gorzej.

Efekt uboczny magisterki: jestem niedotańczona. W ramach mobilizacji do pisania włączałam sobie Madonnę & Timberlake'a (4 minutes to save my world!!! deadline looming!!!!); dziś towarzyszy mi Carlos Santana. Że nie wspomnę o uzależnieniu od grupy Funk'n'stein.


Blog to ostatnia faza prokrastynacji. Potem już tylko:


1. Twórczość Anny Świrszczyńskiej.
2. Społeczna rola literatury współczesnej: wyzwania i ograniczenia.
3. Literatura „kobieca”.
4. Twórczość Tadeusza Kantora.
5. Twórczość Oscara Wilde’a.
6. Protetyczność współczesnej kultury.
7. Życie w obcym języku; doświadczenie emigranckie.
8. Rola fantastyki w kulturze popularnej.
9. Kino Pedro Almodovara.
10. Kobiecość w mediach.

Ave Caesar, mori turi te salutant!

sobota, 17 września 2011

Piekielna Polska - Polska Piekielnych

Wieść: napisałam pracę magisterską. Leży sobie na półce, w dwóch egzemplarzach oprawnych w czerwień i zieleń. Jestem w trakcie wybierania zagadnień na obronę; ogólnie business as usual.

Skąd tytuł? Ano, bo mnie zapiekło. Choć w trakcie pisania pracy rozpaczliwie tęskniłam za domem, obecnie zaczynam mieć dość - dość Poznania, bo naprawdę jestem w tym mieście produktem przeterminowanym - i dość Polski. Włącza mi się alergia czy fobia czy ogólne poczucie square peg in round hole - czyli beznadziejnego odstawania. Co bym nie zrobiła, nie będę tu mile widziana.

Oczywiście, ten ogólny dyskontent nie wziął się z powietrza. Jestem zmęczona, tak ogólnie. Ale co istotne, poszłam dziś szukać (bez wielkich nadziei...) otwartego zakładu fotograficznego. Ponieważ za późno wyszłam z domu, zadowoliłam się spacerem, zakończonym w Empiku; po drodze jednak pozaglądałam do różnych fotograficznych wystaw, żeby się zastanowić, gdzie mi zrobią ładną fotkę do dyplomu. I tu pierwsza przyczyna zniechęcenia:

Jeden z zakładów mieścił się w bramie. Weszłam, podążając za tabliczkami, do jednej z kamienic, i zaczęłam mozolnie piąć się na górę. Obdrapane schody itp., ale w Poznaniu niejeden zakład wynajmuje odremontowany lokal w nieszczególnym otoczeniu. Koło trzeciego piętra, skonfundowana, natrafiłam na otwarte drzwi, gdzie był pan z małym, na oko dwu-trzyletnim dzieckiem. Tu czy nie tu? Spytałam.

- To trzeba iść aż na samą górę, na strych.

Westchnęłam. Facet powtórzył swoje i przyjrzał mi się podejrzliwie. Nagle wybuchnął:

- Co pani, czytać nie umie, pisać nie umie?! Wstyd! Co się pani uroiło, że tu na górze będzie zakład, głupia pani chyba! Młody lepiej wie od pani! Ośmieszyła się pani! OŚMIESZYŁA!!

Zamurowało mnie. Zdaje się, że powiedziałam coś w rodzaju "sam się pan ośmieszył" (cięta riposta indeed), na co facet się nastroszył i krzyczał jeszcze, gdy odwróciłam się na pięcie i zeszłam. Zakład był w ocienionej wnęce, za gęstą kratą - oczywiście zamknięty. Przegapiłam. Czy zasłużyłam na krzyki tego frustrata? Wątpię.

Tytuł notki stąd, że swego czasu zaczytywałam się w polskim portalu Piekielni.pl. Portal jest źródłem ciekawych anegdot, ale jeszcze ciekawsze jest dla mnie zachowanie narratorów tych historii - same opowieści piętnują ludzką głupotę, frustrację i chamstwo, ale ich sytuacja narracyjna to taka, w której opowiadający ma Słuszność. Innymi słowy, są to bajki z morałem. Przeciętny piszący (często pracujący "na ochronie", w obsłudze klienta, czyli "na telefonie" itp.) spotyka się z kompletnie irracjonalnymi ludźmi, którzy są w jego odczuciu tępi, pozbawieni wrażliwości i życzliwości oraz poczucia humoru. Niemniej jednak frustrat, który pogonił mi dziś kota, mógłby być zarówno bohaterem, jak i narratorem na Piekielnych; był bowiem święcie przekonany, że miał prawo mnie potępić za zadanie 'durnego pytania'.


I potem poszłam do Empiku, o czym kiedy indziej. Wychodzę i co widzę? Marsz skandujący (mój Boże, jaka dyscyplina, nie to co parady równości :p) "Bóg! Honor! I-oj-czyzna!", "Wiel-ka Polska! Na-ro-dowa!", "Bo-ha-terów! Siek-li pałą!" (?? źle usłyszałam?). Podążyłam za nimi przez chwilę, ale potem usłyszałam głos mówiący do mikrofonu, z drugiej strony ulicy. Mówił tak:

- Serdecznie witam pana wojewodę wielkopolskiego.... oraz harcerzy..... teraz oddam głos......


No i tak. Żyjąc w Polsce tak się pałętasz między manifestacją narodowców a Głosem serdecznie witającym jakichś oficjeli. Czuć kiełbasą wyborczą. Najbardziej mi szkoda harcerzy - gdzie apolityczny, niemartyrologiczny skauting? Na pewno nie tu.

piątek, 9 września 2011

ja podmiot Rita pisząca

Słowa gasną powoli. Kręcę się i nakręcam.
Pozytywki, chomiki, kółka, tryby, krzyżyki.
Tańczę taniec chocholi. Trans jest wieszczy, ulotny
życia w nim nie przeżyję, bo za bardzo mnie boli.

I wykuwam to słowo. Zamiast bić głową w ścianę
zmieniam siebie w gwóźdź ostry, który wbijam w zastane.
Zmieniam siebie w wodospad i rozmieniam na małe
krople wody, uparcie, żeby drążyć tę skałę

i te mury. Bo piszę. Czasem nawet się bawię.
Tak, żongluję nożami na cyrkowej arenie.
Słowa zawsze są ostre. Lecz nic nimi nie zmienię
tylko sobą, i ciałem, z nożem wbitym, zostawię

ciche ślady. Już z tego tragedii nie robię
Ani misji. Szczękocę, młócę słowne łomoty
mnożę dzielę i rządzę, liczę stopnie tęsknoty
nie zagłuszam, wypełniam puste sale w sobie.

A polszczyzna zbyt prosta. Bez hamulców samochód
pod stopami - lód, wrotki, jakaś równia pochyła
do banału. Ryms w rymy. Warstwy śniegu to całun
lecz odśnieżam, zawierzam, tak pomału, po trochu.

I zbyt prosta. Choć szarpię niewidoczne jej kraty
jestem tu, nie poradzę. Niechęć - niemoc, więc kadzę
słodkie wonie ołtarzom - ten cyniczny pragmatyzm
aby strzelać, gdy każą - w Smoleńsk, Auschwitz i Katyń.

Nie ucieknę, nie mogę. Lubię cieszyć się tekstem
gdy odchodzę, na chwilę, na sprężystej gumce
gdzieś na łąki wyrazu, ekspresyjny eksces
gdzie jedwabne są trawy. I pozostać tu-m chcę

I się nie da. Bo nie ma nieba dla poetek
feministek, bo polskość karmiła się kratą
aż i kratą się stała. aż pieprzony nagietek
mówi Polska przetrwała. I jak rzekł czeski Terminator

To se ne da. Konrada płaszcz czy Supermena -
zrób se mema z husarzem, ja ci jeszcze pokażę
nu zajec. Nie lękajcie się, będzie telemark.

Gdy z uporem maniackim tworzę sobie twarze
swój nieważny protest głoszę, chociaż nie ma
robię miejsce nań. kliknij ulubione, siema

brzmiało całkiem spoko, przejrzę sobie potem.