piątek, 25 listopada 2011

Notka pisana w głowie po kawałku

Ta notka powstawała długo. Nawet bardzo długo.

Miało być o tym, że siedzę w swojej lubelskiej norce i izoluję się od społeczeństwa. Że mi źle w norce, bo sufit jest niski i nie da się tańczyć, a poza tym każdy ma swoje zorganizowane życie, a ja Zastanawiam Się, Co Dalej, co nie jest zajęciem dobrze płatnym ani też towarzyskim, więc jestem spłukana i samotna. Że chciałam chodzić na taniec hip-hop, i na pierwszych zajęciach dwudziestoparoletnia, pardon, piczka (świetnie tańczy, to fakt) z chichotem oznajmiła, że pokaże nam teraz takie "pedalskie" ruchy. Po czym zobaczyłam czerwone i na zajęcia nie wróciłam.

Miałam napisać, że Turcja dodała mi energii, ale jeszcze czegoś brak. Że prowadzimy z M. nocne rozmowy o przyszłości, i dzienne poszukiwania i prace celem tejże przyszłości. Że zaproszenie do wizy poszło UPSem (dziś doszło, przy okazji) i teraz tylko proces wizowy oraz finanse dzielą mnie od świąt z ukochanym.


We wtorek poszłam na pogrzeb A.

A. był chłopcem, który nad jeziorem (to Wdzydze były?) opowiadał mi o swoim nowym sprzęcie muzycznym. Był także wdzięcznym obiektem mojej pokrzykującej reżyserii w Czajnisie - wystarczyło rzucić hasło "Idol, lata 50.", a on to wdzięcznie i z polotem ogrywał, ku zachwytowi publiczności. Śpiewał w chórze z moimi kolegami z gimnazjum i liceum (świat jest mały); po moim odejściu z harcerstwa widzieliśmy się na pewno raz (nie pamiętam, czy był na odwiedzanych przeze mnie Wigiliach): na koncercie z okazji trzydziestolecia Solidarności. Zaskoczył mnie wtedy bardzo; zmienił się, urósł. Pamiętam tę myśl, że moje harcerskie "dzieci" były przecież tak niewiele od nas młodsze. Ten wysoki przystojny brunet w klasie maturalnej - tak, to właśnie było "dziecko" z mojej drużyny. No więc spotkaliśmy się wtedy, potańczyliśmy, tyle wiem. A. poszedł na studia do Krakowa, potem. I cóż. Reszta jest milczeniem.






Myślę o A., o jego zdolnościach aktorskich, wokalnych, intelektualnych. Mieliśmy dużo zdolnych "dzieci" wtedy w Feniksie. Choćby J., obecnie, jak słyszałam, w San Francisco. No i ja. Ja też byłam wtedy dzieckiem, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jestem nim jakoś po dziś dzień. Skrobię przez internet, szukam swoich szans. W tle myślę o A., o zmarnowanych talentach, o czasie, który nie czeka, o śmierci, która też nie czeka.

No i co. I sprawdzam te kanadyjskie uniwersytety.

wtorek, 8 listopada 2011

Turcja - once more, with feeling

No dobrze, reportaz nie wyszedl, za duzo sie dzialo. Co sie dzialo, tez trudno napisac, Rita granice prywatnosci wszelakiej posiada i chwilowo poruszanie powyzszej tematyki je przekracza. Napisac mozna, ze powrot (jutro) wiaze sie ze spora energia do pracy oraz ogolnym dobrym samopoczuciem; jedno i drugie oplacone ostra emocjonalna burza.

Zaczynam powoli przyjmowac do wiadomosci swoja sile - psychiczna i emocjonalna (pardon brak polskich znakow, turecki laptop) oraz odpowiedzialnosc, jaka sie z nia wiaze. Wspolczesne leitmotivy - `bycie (w pelni!) soba` oraz tytulowa dla bloga niezaleznosc - funkcjonuja w sieci wspolzaleznosci. Niby nic nowego, ale ja wlasnie dotad funkcjonowalam, probujac pozbyc sie swojej sily, unikac jej lub, ewentualnie, jakos za nia przeprosic...

Nareszcie czuje wystarczajace psychiczne moce przerobowe, aby podjac wyzwanie codziennego negocjowania rzeczywistosci. Chce mowic, chce krzyczec, chce skonczyc z `i chcialabym i boje sıe` - musze ponosic odpowiedzialnosc za swoja moc, jestem dorosla kobieta. Nie bede sie obwiniac za ekspresyjnosc ciala, sıle glosu, ale nie chce zamykac oczu na ich wplyw: nie mowie tu nawet o potencjalnej krzywdzie wyrzadzonej innym. Krzywda potencjalnie wyrzadzona mnie samej takze znajduje sie w wachlarzu opcji, jesli nie chce przyjac do wiadomosci wlasnej widocznosci (bycia `w polu widzenia`). Koniec nastoletnich kompleksow; jesli pracuje z cialem i chce byc istota seksualna, moze to sprowokowac rozne reakcje..... a przynajmniej tak tlumaczyl mi M., ktory mocno sie obawial mojej umyslnej slepoty w tym zakresie. No dobra juz, dobra...


Istambul to miasto-panstwo, podobnie jak Londyn (15 mln!). Spora czesc mieszkancow stanowi ludnosc naplywowa, ale sa tu takze stare rodziny oraz ekspaci. Na jednym rogu muzyka tradycyjna, na drugim protest (widzialam ze trzy, najbardziej kontrowersyjny byl protest w przeddzıen swieta Bayram, bo dotyczyl praw zwierzat, zabijanych w rytualnej ofierze). Tygielek, w rownej mierze fascynujacy i obrzydliwy. Bylam stale chroniona sama obecnoscia nativa (mezczyzny!) u boku, ale gdybym byla sama, nie mam zludzen na temat zaczepek itp. Niebezpieczne miejsce dla niezaleznej, zachodnio wygladajacej kobiety.

Ok, nieuniknione, ale calkiem podoba mi sie jezyk turecki. Moze...? :)

Podroz tutaj przemienila mnie w jakiejs mierze. Dala mi tez energie, zeby przemieniac dalej sama siebie, a takze nowa odpowiedzialnosc. Jest prawdopodobne, ze M. podazy za mna, gdziekolwiek pojde. Wiec 1. trzeba sie ruszac 2. musze wiedziec, dokad ide.....