wtorek, 23 listopada 2010

nowe stany, czyli prywatne Ameryki

Lęk to stary znajomy, lęk przed nowością. Ale nowości - och, nowości - nowości są... bardzo przyjemne.

Odkrywam w sobie miejsca zapomniane, porastające kurzem od wielu lat. Znajduję w sobie miejsca nieodkryte. Prywatne białe plamy. Ostrze ekscytacji, ostrze przyjemności. Ostrzę zęby na to całe Nowe.

Lęk to stary znajomy, i nie ma na niego lekarstwa. Wyostrza wszystko, jak soczewka, jak perspektywa. Dodaje pikanterii. Dodaje smaku.

Zakochuję się od nowa w intelektualnej stronie życia. I wciąż nie chcę oddać tańca, śpiewu, ciała. Widzę swoją ścieżkę - wciąż na ostrzu, wciąż na granicy. Boję się oczywiście. Boję się, że mnie to złamie. Ale nareszcie czuję się gotowa, żeby znów spróbować akrobacji.

Ja - tłumaczka. Życie i sztuka i przekład intersemiotyczny. Tyle języków. Język muzyki - język dzieciństwa; język emocji - język terapii; język koloru - wczuta, intuicja; język śpiewu, język tańca, ekspresja i przekład muzyki: ja plus muzyka przefiltrowane przez ciało - muzyka przefiltrowana przez ja - czy ja i ciało to jedno? - równa się taniec, równa się śpiew, śpiew wartość dodana, wydarta z gardła z przemocą i przyjemnością... języki, znaczenia i brak znaczeń. słowa, wartości i brak wartości. zachwyty i błyskotki, prawdziwe i fałszywe światła prawd, nieprawd, półprawd w pragmatycznym półmroku. Whatever works. Świeci, idziesz dalej, kiedyś świecić przestanie.

Ja - tłumaczka, chłonna i zachłanna. Ja - kameleon, zmienna i przestrzenna. Istnieje jakieś ja, ale przecież gram z nim, bawię się, zmieniam. Niezależność niezależnością, ale nie można być tylko odciętym indywiduum. Więc wchodzę w relację z tymi, na których reaguję interesująco. Szukam nowości, szukam tego, co mi się w sobie podoba. Reakcja chemiczna nie będzie zawsze taka sama, tylko dlatego że jeden z jej czynników się nie zmienia, że o otoczeniu nie wspomnę. Teksty, konteksty, preteksty do przekształceń. Będę tym, czym muszę być, żeby cię zrozumieć.
Będę tym, czym muszę być, żeby zrozumieć. Czasem pragnę też pomóc, choć staram się powściągać angażowanie się w nieswoje sprawy. A jednak czasem to robię, i coś zmieniam. Poetyka dystansu, tak często przywoływana współcześnie, jest ostatecznie poetyką inercji, emocjonalnego bezwładu, izolowanej indywidualizacji. Czasem warto potrząsnąć fiolką z eksperymentem. Czasem trzeba nią potrząsnąć.

Nuda to groźna choroba. Wciąż ulepszam swój układ odpornościowy. Wciąż spotykam Innych, i jestem Innymi, zmieniam się i przekręcam, przekształcam, dostosowuję, kameleon-ameba, a jednak na końcu jestem ja-ta-sama lub przynajmniej podobna. Znajome słabości i znajome lęki. A jednak nie skupiam się na tym, już nie.

Naukowa ciekawość we mnie. Różne reakcje, różne efekty. Tłumaczenia nigdy nie są wierne. Często jeden język ma przestrzenie, których ten drugi nie posiada. To jak rozmawianie przez ścianę, stoisz bardzo blisko, próbujesz powiedzieć coś tak, by ktoś usłyszał. Zwykle da się przekrzyczeć. Czasem da się szeptać. Czasem ściany są tak cienkie, że czujesz ciepło, ciało za znaczeniem, ciało za słowem.

I to już jest bardzo dużo.

czwartek, 11 listopada 2010

Cos sie klaruje, cos sie wymecza we mnie. Dzis egzamin z ekonomii, jutro z socjologii. Z obu zaluje, ze sie tak malo uczylam. Socjologii uczylam sie wiecej i zaluje bardziej :) A jednak najwazniejsze zajecia to byla filozofia. Czysta przyjemnosc myslenia. Stres nie stres, sztorm nie sztorm (moje mokre buty...) sytuacja taka czy inna, jestem niezmiennie wdzieczna za te wyzwania, ktore regularnie wpuszczaja wiatr do mojej glowy. Przedmuchuja z pajeczyn.

... i przepuszczaja przez wyzymaczke, ale bez wysilku satysfakcja nie ta ;p

piątek, 5 listopada 2010

uprzejmie donoszę :-)

Kochane, kochani, jak mi dobrze.

Kolejny dzień z cyklu "wszystko się układa". Pogoda ostatnio przyjemna (to znaczy, wiatr ciepły i tylko trochę pada), udało się zorganizować grupę naukową przed egzaminami (co bardzo mi pomaga, bo łatwiej się aktywnie uczyć), rozwijam się towarzysko. Śpiew jazzowy, rower, okazjonalne martini: szafa gra. :)

Zszedł kilogram czy dwa; odbieram różne przyjemne sygnały dot. ogólnie pojmowanej aparycji od różnych interesujących osób ;) ; póki co wykładowcy spektakularni, a faza dość entuzjastyczna. W przyszłym tygodniu egzaminy, więc się uczę, a co!

Początki zawsze przyjemne, ale cieszę się bardzo, że tak to wygląda. Nawet ze współlokatorką się dogaduję znakomicie. A wczoraj spotkałam przypadkowo jakąś wokalistkę jazzową i ma mnie zabrać na jam :) cieszę się jak dziecko :)

Angielski i polski walczą w mojej głowie. Mam świadomość, że lepiej piszę po angielsku niż polsku. Będę czytać w wolnych chwilach Gombrowicza i Gretkowską, coby poczuć ten polskotoczysty flow ;) Inna sprawa, że kontrast językowy w mojej głowie (która otrzymuje dodatkowe porcje informacji z zakresu języków: niderlandzkiego i niemieckiego, więc wesoło) jest sytuacją o tyle dyskomfortową, co twórczą. Na granicy znaczeń. Ciekawe rzeczy z tego wynikają, lub wyniknąć mogą. Zobaczymy, jak zacznę pisać magisterkę. :)

Przede wszystkim humor mam dobry. To już jest bardzo dużo.
Uczę się. Uczę się, uczę. Trochę tańczę, trochę śpiewam. Bliżej. ;)