sobota, 17 kwietnia 2010

Gombrowicz by się uśmiał

Poprzedni post zatytułowałam 'nie zginęło'. Nomen omen. Teraz odrobinę o tych, którzy zginęli. I o spokoju, który zginął we mnie.

Tak się złożyło, że wieści tragiczne otrzymałam, drzemiąc w samochodzie na trasie Poznań - Warszawa. Na początku nie zrozumiałam co słyszę. Już miałam powiedzieć - Chłopaki, przełączcie na jakąś muzykę, o katastrofach mamy słuchać?! - ale coś mnie tknęło, bo zazwyczaj słuchamy wszystkiego, tylko nie wiadomości. Pierwsza myśl "Jezu, wybiło pół paradygmatu romantycznego! Ciekawe, co będzie dalej...", druga "Znowu Rosjanie!" (od razu włączyła mi się nieufność, co zauważyłam w sobie z niechęcią, bo była to nieufność bezmyślna i odruchowa). Trzecia myśl: że mnie to nie rusza. Owszem, niepokój, ci ludzie nie byli dla mnie bezimienni. Ale sytuacja do mnie nie docierała. Myślę, że nadal nie dotarła.

Warszawa, jedne zajęcia, drugie. W niedzielę, z Agnieszką Graff, próbowaliśmy uporządkować sobie temat - między początkiem zajęć a syreną w południe, wszyscy byliśmy trochę wstrząśnięci. Traf chciał, że mieliśmy zajęcia o związkach i zależnościach między seksualnością i narodem, więc przedyskutowaliśmy poczucie niestosowności, że to niby 'niepoważne'. Tzn. Agnieszka spytała, czy mamy takie poczucie. Ja nie miałam. Miałam... nazwijmy to z braku lepszych słów poczuciem misji. Jakby ta wiedza, przekazywana sobie nawzajem w niedzielę, była w obliczu sobotnich wydarzeń jeszcze ważniejsza. Gdyby to był kurs informatyki, nie byłby tak istotny. Coś kliknęło we mnie - to były zajęcia o narodzie, a byliśmy pewni, że dyskurs narodowy się przy tej okazji uaktywni. Jak wiadomo, nie musieliśmy czekać długo.

W ciągu następnych dni pojawiły się wszystkie dyskursy, narracje, które wypunktowaliśmy sobie na flipcharcie, w próbie ogarnięcia wydarzeń. Narracja martyrologiczna, ofiary, służby - fatum Katynia, spisek PO i/lub Rosjan, histeryczna forma żałoby (ktoś ujął to dobrze: zamykamy teatry i filharmonie, odwołujemy Warszawskie Spotkania Teatralne. Niech działają tylko galerie handlowe. Ale to osobna dyskusja). Narracje cyniczne - Polak mądry po szkodzie, nawet na samoloty nas nie stać itp. Próby wskrzeszenia mesjanizmu. Narracja tragedii ludzkiej. Niby wielość, a jednak jedność. Histeryczna forma żałoby narodowej miała, w założeniu, być wszechogarniająca. Żal było biednych radiowców, którzy - nie mając nowych informacji - powtarzali w kółko te same, nieświadomie zgrywając płytę aż do gołych interpretowalnych fraz dyskursu. Zostawał sam patos, ale patos martwy, patos beton, patos który MUSI wzruszać. Problem iście Gombrowiczowski: no jak wzrusza, jak nie wzrusza?

Muszę to zaznaczyć, żeby obyło się bez nieporozumień. Sobota = tragedia = stracone życia ludzkie, możliwości, więzi. Mam tyle szczęścia, że nikt z moich przyjaciół nie był na pokładzie; znam ludzi, którzy tyle szczęścia nie mieli. Tego, co czują rodziny ofiar wypadku, nie mogę sobie nawet wyobrazić. Nie zapominając o ludzkim wymiarze sytuacji, uczucia osób, które mają bezpośredni związek z sytuacją, w sposób oczywisty - nie są moimi. Można się o to spierać, ale Lech Kaczyński był z mojego punktu widzenia swoim urzędem: był prezydentem mojego kraju, i przez większość czasu aktywnie zachęcał mnie do rzeczonego kraju opuszczenia. Nie znałam go. Jakim człowiekiem był - nie wiem, i nie powie mi tego żadna, zwłaszcza pośmiertna, relacja. Jego śmierć jest faktem, smutnym, ale ten smutek jest moją oceną, nie uczuciem, a sam fakt ma dla mnie wymiar dość abstrakcyjny. Tym, co mnie nie wzrusza, ale raczej zmusza - chce zmusić do wzruszenia - jest język. Sposób mówienia o tym, co się zdarzyło. Język symboliczny, język zawłaszczający przestrzeń symboliczną. Język, którego konsekwencją jest zawłaszczenie przestrzeni realnej.

Kolejne zastrzeżenie: nie odmawiam nikomu prawa do wzruszenia. Do przeżywania. Bo każdy z nas jakoś tę żałobę przeżywa. Myślę, że oprócz realnej żałoby występują też różne inne uczucia - np. lęk o przyszłość, wytrącenie z równowagi, zachwianie stabilnością świata. Składają się na tę histerię, z którą mamy kontakt przez media, i którą media podkręcają. Mój sposób przeżywania zaowocował ogromną ilością dyskusji, które toczę w różnych miejscach, internetowo i realnie. Owocuje też tym tekstem, którym chcę uporządkować myśli.


Tęsknię za czasem, gdy mówiąc: Wawel, myślałam: czekolada.
Słowo daję, że Wawel jako miejsce nie postał w moich myślach od bardzo długiego czasu. To dość symptomatyczne. Powtarzając za Anną Zawadzką, przeciętny nie-krakowianin ma gdzieś Wawel. Nie jest on obiektem naszego codziennego zainteresowania, nie jest żywym symbolem, miejscem rozgrywającej się na bieżąco kultury. To miejsce martwe, muzeum i cmentarz. Tym bardziej dla mnie martwe, że nie poczuwam się do jego wartości religijnej. Mimo wielu lat szkolnej indoktrynacji (Słowacki wielkim... - szepce monotonnie Gombro z półki), to, czego symbolem jest Wawel, nie napawa mnie dumą; niektórych jednak napawa. Ich duma dla mnie oznacza poczucie zagrożenia. Obecnie dominująca wizja wspólnoty narodowej nie przewiduje mojej przynależności. Ale wracając do tematu.

Paradygmat romantyczny. Pisze o nim Maria Janion. Napiszę i ja, choć nie tak dobrze i trafnie. Mogłabym dorzucić tu parę linków i bibliografię, ale myślę, że większość z nas rozpoznaje nurty w życiu politycznym ostatnich lat, które określiłabym jako new romantic. Neoromantyzm polskiej polityki jest bardzo powierzchowny, jeśli chodzi o warstwę intelektualną, ale - paradoksalnie - sięga bardzo głęboko, i wraca jak zły szeląg czy uparty trend. Żeby nie wchodzić za głęboko, przyjmijmy się 'oryginalnemu' romantyzmowi. Romantyzm odpowiadał jakiejś potrzebie swojego czasu, tak jak np. poezja patetyczna odpowiada czasowi wojny (a potem wydaje się przesadna). No właśnie. Na ziemiach polskich - niespodzianka! - nie toczy się wojna. Nie ma zaborców, przynajmniej nie w sensie XIX-wiecznym, ba! nawet komunizm się skończył (a wartości socjalne przejęły w Polsce prawicowe partie). Mimo to nadal funkcjonujemy jak walczący, a wartości czasu wojny nie sprawdzają się podczas pokoju; budowanie demokracji wymaga zupełnie innych postaw. Polska polityka historyczna jest - nomen omen - histerycznym ferowaniem wyroków, spychaniem niewygodnego, promowaniem jednej-jedynej-zjednoczonej wizji (i niech się wstydzi ten, co jej nie podziela!). Orzeł Biały jest jeden, Matka Polka też jest jedna, jedna religia, jedna narodowość, jedna historia, jedna polityka. A rządzi nami w sumie jedna i ta sama prawica. Ale nie o to, nie o to. Więc o co?

O Wawel. Bo kiedy przeczytałam "Mam gdzieś Wawel" Zawadzkiej, pomyślałam - hej, ja też! Ja też mam gdzieś Wawel, więc czemu mi on tak nagle przeszkadza? I już wiem. Bez pogrzebu na Wawelu dyskurs neoromantyczny pozostałby tylko jednym spojrzeniem na sobotnią katastrofę. Owszem, dominującym, owszem, skrajnym (i przez to prowokującym równie skrajne reakcje, umyślnie łamiące decorum, kontestujące wszechobecny, dławiący "stan żałobny"). Ale byłby to dyskurs, dyskurs nie spełniony, słowo, które nie do końca (wybaczcie niestosowność) stało się ciałem. Ciało, które nie zostałoby ukoronowane, uświęcone, jak pisze Wojciech Wencel "namaszczone przez samego Boga tragiczną śmiercią" (sic!). Wciąż byłaby możliwa refleksja. Ale zbliżamy się do momentu, w którym - są spore szanse - ta możliwość zostanie zamrożona. By sięgnąć po przykład, jak często w naszym kraju poddaje się reewaluacji pisma czy idee Jana Pawła II? Nie tylko ja widzę tu podobieństwo sytuacji; istnieje też podobieństwo zagrożeń. Bo choć mamy do czynienia z postaciami nieporównywalnego formatu, tragiczna śmierć, malowana na śmierć heroiczną, zrównuje dwa piedestały.

Żeby wyrazić się jaśniej, obecnie biczem na jakąkolwiek refleksję jest oskarżenie o braku szacunku wobec żałoby. Później takim oskarżeniem może się stać - świętokradztwo. Niezależna myśl może nagle zostać ekwiwalentem bezczeszczenia świętego narodowego grobu. Jak powtarza się nam, ciszej nad tą trumną. Rozumiem zniesmaczonych, ale jedna katastrofa już miała miejsce. Kolejna - zagrabienie JĘZYKA, który jest dobrem wspólnym, i to, w przeciwieństwie do Wawelu, żywym - ma miejsce właśnie teraz, na naszych oczach. Nie dziwcie się tym, co biją w dzwony.

Wzmiankowany powyżej Wojciech Wencel też uderzył w dzwon. Zygmunta. W swoim tekście "Niech ci bije dzwon Zygmunta" zarzuca protestującym, że boimy się powrotu żywej pamięci narodowej. "Przecież nie chcemy znowu śnić o polskich upiorach, chochołach, wieszczach, prorokach. Chcemy żyć w spokoju, robić kariery, zakładać firmy i „mieć auta” (autentyczny argument z komentarza na blogu). I nie słyszeć tego nieznośnego, wampirycznego głosu: „Powstań, Polsko, skrusz kajdany! Dziś twój triumf albo zgon!”." Nie komentując znakomitego wykorzystania romantycznego imaginarium, mam dwa spostrzeżenia: owszem, nie chcę powrotu pamięci narodowej w wersji XIX-wiecznej. Taka pamięć narodowa jest wampirem, a nie tworem żywym, i - jeśli mogę pociągnąć metaforę dalej - jest to wampir karmiący się ludzką krwią. Wampir, który istnieje nie jako - jak zdaje się sugerować autor - metafora martwej Polski czy martwej pamięci historycznej, ale raczej jako figura tych wszystkich wizji historii, które zostały wyparte, przywalone narodowym dyskursem. I wracają do nas w postaci nieumarłych, nie pozwalając nam iść dalej, nie pozwalając na dalszy rozwój państwa polskiego i nowoczesnej świadomości Polaków. Niestety, nie wyszliśmy jeszcze poza "Myśli nowoczesnego Polaka".

Pochówek na Wawelu będzie potwierdzeniem polityki historycznej. Sprawi, że wampir wstanie z grobu i uzyska miejsce pośród żywych. Niestety, wampir pozostanie wampirem (= nie ożyje), tyle, że nie będziemy mogli go dłużej ignorować, czyli - zgodnie z powszechną strategią eskapistyczną - zajmować się polityką tylko w sensie 'prywatne jest polityczne'. W przeciwieństwie do autora nie dziwię się ludziom, którzy - zniechęceni wampirzą retoryką - postanowili 'mieć auto'. Dopóki stawiamy pomniki wampirom, dopóki fetujemy martwe symbole, dopóki nie stajemy twarzą w twarz z przeszłością, tylko z wypielęgnowaną jej wizją, która przedstawia nas jako bohaterów i ofiary - dopóty nie będzie faktycznego życia politycznego, rozwoju, rozmrożenia tożsamości. Inna sprawa, że opozycja, którą stawia Wencel - opozycja między historycyzmem a konsumpcjonizmem - sprawia, że zaczynam rozglądać się za jakimś trzecim wyjściem. Albo w ogóle wyjściem z labiryntu. W międzyczasie, między rozdrażnionymi, którym nie dane było w spokoju przeżyć żałoby, rozdrażnionymi, których drażni wszechobecna święta, jedyna, najmojsza tej żałoby wersja, rozdrażnionymi, którzy próbują ugrać na tragedii własny polityczny interes i własnym, wyładowywanym przez ciągłe dyskusje rozdrażnieniem - czuję za plecami naszych wielkich zmarłych. W nagłej ciszy 'tak ucho natężam ciekawie'... I słyszę echo.

Echo gromkiego śmiechu Gombrowicza.

4 komentarze:

  1. "Histeryczna forma żałoby narodowej miała, w założeniu, być wszechogarniająca. Żal było biednych radiowców, którzy - nie mając nowych informacji - powtarzali w kółko te same, nieświadomie zgrywając płytę aż do gołych interpretowalnych fraz dyskursu. Zostawał sam patos, ale patos martwy, patos beton, patos który MUSI wzruszać. Problem iście Gombrowiczowski: no jak wzrusza, jak nie wzrusza? " - Czyli uważasz że 200 tysięcy osób na pogrzebie Lecha Kaczy ńskiego które zgromadziły się w Krakowie to rezultat jakieś medialnej histerii? Obraziłaś ich.

    "Neoromantyzm polskiej polityki jest bardzo powierzchowny, jeśli chodzi o warstwę intelektualną, ale - paradoksalnie - sięga bardzo głęboko, i wraca jak zły szeląg czy uparty trend" - pan Lech kaczyński miał tytuły naukowe, podobnie jak np. Janusza Kurtyka.Zresztą większość liderów polskiej prawicy jest wykształcona. Myśle że jeśli dorobisz się tych samych kilku liter przed nazwiskiem, wtedy bedziesz upoważniona używać określeń "płyka wartstwa intelektualna".

    "Niestety, nie wyszliśmy jeszcze poza "Myśli nowoczesnego Polaka"." Tak dobrze znasz twórczość R. Dmowskiego? czy może ta książka jest dla ciebie tylko symbolem pewnej idei?
    "Na ziemiach polskich - niespodzianka! - nie toczy się wojna. Nie ma zaborców, przynajmniej nie w sensie XIX-wiecznym, ba! nawet komunizm się skończył (a wartości socjalne przejęły w Polsce prawicowe partie). Mimo to nadal funkcjonujemy jak walczący, a wartości czasu wojny nie sprawdzają się podczas pokoju; budowanie demokracji wymaga zupełnie innych postaw. Polska polityka historyczna jest - nomen omen - histerycznym ferowaniem wyroków, spychaniem niewygodnego, promowaniem jednej-jedynej-zjednoczonej wizji"
    Chodzi o rozliczenie pewnych wydarzeń z najnowszej historii Polski, które to według niektórych(ja się do nich zaliczam) poteżnie oddziałują na nasze społeczeństwo. A prezydent Kaczyński był dla wielu symbolem takiego rozliczenia się z przeszłością.

    "Dopóki stawiamy pomniki wampirom, dopóki fetujemy martwe symbole, dopóki nie stajemy twarzą w twarz z przeszłością, tylko z wypielęgnowaną jej wizją, która przedstawia nas jako bohaterów i ofiary " - Historia pełni funkcję pewnego spoiwa uczuć narodowych. Nie masz prawa nikomu ich odmawiać.
    Polecam wyjście poza podręczniki szkolne, żeby się przekonać że w naszej historiografii, nie wszystko jest czarno-białe.

    Tak tak, mam inne poglądy niż Ty, wręcz przeciwstawny światopogląd, dlatego ośmieliłem się polemizować.
    Twoją najnowszą notkę skomentuje niebawem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Witoldzie. Cieszę się, że komentujesz, i chętnie ci odpowiem -

    "Czyli uważasz że 200 tysięcy osób na pogrzebie Lecha Kaczy ńskiego które zgromadziły się w Krakowie to rezultat jakieś medialnej histerii? Obraziłaś ich."

    Nie, nie uważam ich obecności za rezultat medialnej histerii. Zwracam uwagę na istnienie histerii, jak również na presję dotyczącą form przeżywania żałoby. Tak się składa, że ja osobiście przeżywam ją inaczej (głównie poprzez dyskusję i czytanie różnych przekazów; było to naładowane emocjonalnie, bo nie mogłam przestać przez cały ten smutny tydzień, choć miałam inne rzeczy do roboty). Mój komentarz dotyczy medialnej formuły żałoby, która wzmaga zachowania histeryczne. Prawdopodobnie istnieją ludzie, którzy mogliby być całkowicie zmanipulowani emocjonalnie, ale ja nie jestem od oceniania tych ludzi. Mogę oceniać język, ze swojej własnej perspektywy, i to właśnie robię.

    "pan Lech kaczyński miał tytuły naukowe, podobnie jak np. Janusza Kurtyka.Zresztą większość liderów polskiej prawicy jest wykształcona. Myśle że jeśli dorobisz się tych samych kilku liter przed nazwiskiem, wtedy bedziesz upoważniona używać określeń "płyka wartstwa intelektualna"."

    Nigdy nie sugerowałam, że prawicowcy nie mają wykształcenia, i nie oceniam ich działań politycznych na tej podstawie. Mam prawo oceniania ich jako pełnoletnia obywatelka kraju, którym rządzą. Oni dali mi to prawo, dając się wybrać w demokratycznych wyborach. A co do neoromantyzmu, uważam, że jest powierzchowny, bo - w moim odczuciu - wykorzystuje pustą symbolikę w sposób niepoparty intelektem, a tylko emocjami. Tu się możemy nie zgadzać. Polecam wywiad z Marią Janion, której twórczość mnie inspiruje, jeśli nie odstraszy cię fakt, że to w wyborczej ;-)

    http://wyborcza.pl/1,76842,3374302.html

    Od razu przyznaję, że znam jedynie sylwetkę Dmowskiego, a nie jego twórczość. Tu mnie masz, używam tego tytułu symbolicznie.

    Nie odmawiam nikomu prawa do 'historii jako spoiwa narodowego'. Paradoks, że ty mi tłumaczysz, iż historia 'nie jest czarno-biała'. Uważam, że 'neoromantyzm' jest właśnie rezultatem czarno-białego patrzenia na historię, rezultatem próby znalezienia jednej prawdy, jednej wizji, jednego na nią spojrzenia. Rozliczenie się z przeszłością jest ważne, ale jeśli to nasz jedyny kapitał polityczny, jedyny żeton w grze, jedyny punkt odniesienia i przedmiot dyskusji, zamieniamy teraźniejszość na przeszłość, a w przyszłości obudzimy się z ręką w nocniku.

    Miło, że odpisałeś, różnica zdań czy nie. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry.

    Dzięki za podziękowania za komentarz.(dziwne zdanie:)

    Wydaje mi się że każdy przeżywa ta żalobę indywidualnie, a jednek nie potrafie sobie wyobrazic tej żałoby bez istnienia jej w mediach. Owszem, krokodyle łzy wylewane przez dziennikarzy pewnego koncernu medialnego, którego głownym celem działania było uderzanie w Kaczyńskich i generalnie środowisko PiS-owskie mogą denerwować.Jednak media moim zdaniem sprawdziły się dobrze, nie widzę tu żadnej presji na temat przeżywania żałoby. Nikt mnie siłą nigdzie nie ciągnął. A jęsli były w mediach pokazywane miejsca gdzie gromadzili się ludzie, to raczej ze względów informacyjnych, bo żal jest przechodzić łatwiej w grupie.
    Jak przeczytam kawałek Wyborczej, to do razu nie umrę:)
    Co do Dmowskiego: głupio mi go Tobie polecać, pewnie sama nie uwierzysz,ale w "Myślach" znaleźć można krytyke Polaków jak narodu. I wcale ta książka nie tak antysemicka jak się wydaje. Zresztą antysemityzm Dmowskiego to pryszcz w porównaniu z tym co niedługo potem wypisywał pewien niedoszły malarz z wąsikiem.
    Wydaje mi się że polityka historyczna ważna, bo nie znając przeszłości trudno jest diagnozować teraźniejszośc i projektować przyszłość.To fundamentalny problem filozofii historii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z ostatnim zdaniem, bo trudno odciąć się od przeszłości, albo rozumieć teraźniejszość bez wiedzy o tym, co wcześniej. Po prostu historia jest wykorzystywana i traktowana instrumentalnie, jako przedmiot politycznej walki. Dają się w to zresztą wciągać naukowcy (apolityczność nauki jest mitem... ). Co do Dmowskiego, jak się uda, poczytam. Aczkolwiek wszystko jest mniej antysemickie niż 'niedoszły malarz' ;-), a Dmowski jako Polak zapewne uderza w stereotypy, które przetrwały w polskim społeczeństwie do dziś (podczas, gdy myślenie a la Hitler jest dużo bardziej odrzucane, z oczywistych względów).

    W sumie media wkurzyły mnie... językowo. Wrażliwość językowa może być zboczeniem zawodowym, trochę podobnie do twojej opinii nt. polityki historycznej ;-) ale to jest poważne, bo język kształtuje postawy, nie tylko jest przez nie kształtowany. (zaplątałam? :) Odwoływanie się do kategorii romantycznych, nawet w języku - niby słowa są ulotne - nakłada na teraźniejszość siatkę pojęciową, która nie jest już adekwatna. Dodaj do tego symbol przeszłości, taki jak Wawel, i robi się nieprzyjemnie. Zwłaszcza, gdy jedna ze stron nie godzi się nie dyskusję 'bo przed pogrzebem i w żałobie nie wypada', de facto szantażując resztę (nie wolno się nie zgodzić na wykorzystywanie ogólnonarodowego symbolu); druga ze stron (+ media) z kolei węszy element politycznej walki i marketingu (co nie pomaga przeżywać żałoby w atmosferze narodowego zjednoczenia). To był emocjonujący tydzień; niektóre wnioski wyciągniemy pewnie dopiero po wyborach....

    OdpowiedzUsuń