piątek, 19 czerwca 2009

Monari

Monari - dokument Łukasza Augustyniaka i Kaspra Piaseckiego, moich starszych kolegów z filmoznawstwa. Afryka. Kilka/kilkanaście osób na izbę. Seropozytywne, głodne dzieci. Przepiękne obrazy, łamana angielszczyzna, nieufne oczy. Uśmiechy, wielki (larger than life) David Monari, który działa, działa, działa, odwiedza wszystkie domy, poznaje ich po imieniu. Ich, tych ludzi, w których imieniu mówi w tym filmie. Którym załatwia lekarstwa, mikropożyczki, od których kupuje owoce, którym rozdaje mąkę. Z którymi rozmawia, tłumacząc cierpliwie, że dziecko musi iść do szkoły, że żeby mieć dziecko, trzeba móc je utrzymać.
Trudno mi było myśleć o wartości artystycznej filmu - nie umiem jej mierzyć. To dokument. Przenosi mnie w tamto - tamto miejsce, realia, dźwięk mowy, kolor ziemi. Patrzę w oczy tamtej rzeczywistości i umykam tej filmoznawczej klątwie, która nieraz każe analizować kolejne kadry. Z niesmakiem i smutkiem myślę o wszystkich drobnych luksusach mojego codziennego życia.
Nie tędy droga. Nie chcę wpadać w pułapkę poczucia winy. Nie dam paru złotych na dowolną, podetkniętą pod mój nos puszkę, żeby uspokoić sumienie. Chcę czuć to ostrze, chcę wiedzieć, że ono jest. Że ci ludzie istnieją. Przyjdzie moment, kiedy będę mogła im coś dać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz