wtorek, 9 czerwca 2009

Kryzysowa narzeczona plus

Kryzys ekonomiczny. Kryzys polityczny. Kryzys wartości. Kryzys społeczny. Brać wybierać.

Wszyscy mają kryzys – mam i ja. Moje ciało uznało, że łez przepływa za mało. Kryzys emocjonalny? Załamanie nerwowe? Każdy pomysł jest dobry. Po tygodniu popłakiwania i dniu kilkugodzinnego płaczu z przerwami na oddech i wysmarkanie – po wykończonym leżeniu w łóżku, zbyt wcześnie by zasnąć – siedzę, nadal w łóżku, z laptopem i wybitnie łzawym filmem, odgryzając przypaloną czekoladę z długiej łyżki. Przerobiłam już telefony do grupy wsparcia, której część nie przyjdzie, bo mieszka za daleko (tak to jest, gdy studiujesz 500 km od domu) a druga część też nie przyjdzie, bo jest sesja. Ale przynajmniej współlokator szedł do sklepu i kupił mi czekoladę. Mam dobrze. A przynajmniej – lepiej. Nic tak nie oświeca, jak mała wycieczka na dno; czuję się jak wyciśnięta z wody szmata, i mam mniej więcej tyle energii. Życie jest piękne, dziś widzę to szczególnie. Szczególnie słabo, bo mi oczy zapuchły.




To było wczoraj. Pakiet plus, bo coś się zepsuło i nie chciało mi opublikować. Wyczerpana wybuchem, czuję się baardzo zależna. Przede wszystkim od moich emocji. Zawsze tak było, ale długo uciekałam przed tym faktem, zazdrościłam ludziom, którzy są mniej wrażliwi. Niestety. Nie ma opcji. Muszę polubić wodospady... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz