wtorek, 21 kwietnia 2009

Jest inna droga?

Przyszłość. Widzę dwa wyjścia. Klasycznie - szukam trzeciego. Jak to ja, a może jak każdy - czy większość myślących ludzi.

Pierwsze: intelektualnie. Robię doktorat. Podpunkt a - w Poznaniu, b - za granicą. Ostatnio tyle osób mi mówi: bądź wykładowczynią... (och, oni - nie, one - mówią: wykładowcą :P ). Poznań - wrastanie, znajome ścieżki, może jakiś przystojny doktorant w okularach. Duchota. Za granicą? Język własny i obcy, obcy i własny, plączące się po głowie nierozdzielnie (bo już się zrastają...). Język naukowy, ten bełkot, zaprawdę wolałam was gdyście umieli tylko bee i gugu (czy jak ten cytat szedł, punkt dla tego, kto pozna). Ten ukochany nieraz abstrakcyjny bełkocik, przestrzeń między słowami, w której i bez której nie mogę żyć. Napisałabym parę książek, wykształciła paru studentów, miała parę romansów, i może poczucie bezpieczeństwa.

Wyjście drugie: szkoła aktorska. "Środowiska". Dewiacje, mutacje, alkoholizacje, trawa na każdym korytarzu (tak twierdzą poinformowane źródła). A więc: pokusy, uzależnienia, brak snu, niezdrowy tryb życia, ostry trening i - całkiem możliwe - poczucie porażki. To się w tych szkołach zdarza, niezależnie jak ciężko pracujesz czy jak jesteś dobra/y. Porażka to nieraz bardzo subiektywna rzecz, czasem ją widzisz tylko ty, czasem tylko profesor... Życie praktyczne, dotykalne, mocno fizyczne - wszystkie moje lęki w jednym. Balet, szermierka czy co tam mają - nie da się schować za książką, jest wysiłek, nadwyrężone mięśnie, ogólne przegięcie. Dużo fascynujących mężczyzn, żeby wciskać moje radosne guziczki (jakkolwiek to brzmi). Poszarpane związki z w/w fascynującymi, zupełnie nieodpowiednimi osobami (może kategoria mężczyźni jest za ciasna).

Czytając powyższe stwierdzam, że mam skłonność do widzenia najgorszego. Kto powiedział, że doktorantka się nie rozwija pozaintelektualnie? Że nie może chodzić na taniec, czy robić monodramu? A co do szkoły aktorskiej czy czegoś w podobie - wszak decyzja nie jest ostateczna - mam przeczucie, że coś takiego zrobię, bo się boję wielu rzeczy, które są de facto w życiu konieczne. W moim życiu. To będzie trudne... a może łatwiejsze niż myślę? Próbuję zastępować wzorce myślowe. Może będę szczęśliwa, wreszcie rozwój, wreszcie robienie cały dzień tego, co mnie kręci, wreszcie ludzie, którzy nie mrugną na emocjonalne napady, bo mają własne, bo ich to nie dziwi, wreszcie szerokie spojrzenie. Twórcze towarzystwo (choć to akurat jest osiągalne i poza szkołą). Boję się wielu rzeczy, a i nie chcę niczego tracić - życie intelektualne mnie pociąga. Ale ostatnio sprecyzowałam priorytety. Wiedza - z bólem, a jednak - poza podium. Niezależność (własny teatr? firma? kino autorskie?), twórczość i rozwój duchowy. Wahałam się, ale tak jest. jak prawdziwa romantyczka, sterem, żeglarzem, okrętem.


Być może trzecia droga jest wypadkową dwóch. A może czeka gdzieś indziej. Wiem tylko, że chcę się rozwijać i tworzyć, mieć kasę z tego, co lubię, stać na własnych nogach. I spokój w głowie, tego też chcę. I równouprawnienia. :-) Bo i tak wspominam feministyczne wątki dzisiaj. :-)


Więc przemiana pytania: gdzie jest moja droga? Na szczęście jestem na magisterskich. Mam czas i plan jak ją znaleźć. Wyrównaj z obu stron

1 komentarz:

  1. Oj, pytania o drogę, o to kim naprawdę jestem, kim chce być, jak przeżyć swoje życie, co robić, tworzenie scenariuszy... znam to ;). Odnajdziesz drogę, albo... to droga odnajdzie Ciebie, będąc wypadkową wyborów. Może... może... (nie będę nic doradzać bo sama mało wiem o tym co chce i jak chce :P)

    OdpowiedzUsuń