sobota, 17 września 2011

Piekielna Polska - Polska Piekielnych

Wieść: napisałam pracę magisterską. Leży sobie na półce, w dwóch egzemplarzach oprawnych w czerwień i zieleń. Jestem w trakcie wybierania zagadnień na obronę; ogólnie business as usual.

Skąd tytuł? Ano, bo mnie zapiekło. Choć w trakcie pisania pracy rozpaczliwie tęskniłam za domem, obecnie zaczynam mieć dość - dość Poznania, bo naprawdę jestem w tym mieście produktem przeterminowanym - i dość Polski. Włącza mi się alergia czy fobia czy ogólne poczucie square peg in round hole - czyli beznadziejnego odstawania. Co bym nie zrobiła, nie będę tu mile widziana.

Oczywiście, ten ogólny dyskontent nie wziął się z powietrza. Jestem zmęczona, tak ogólnie. Ale co istotne, poszłam dziś szukać (bez wielkich nadziei...) otwartego zakładu fotograficznego. Ponieważ za późno wyszłam z domu, zadowoliłam się spacerem, zakończonym w Empiku; po drodze jednak pozaglądałam do różnych fotograficznych wystaw, żeby się zastanowić, gdzie mi zrobią ładną fotkę do dyplomu. I tu pierwsza przyczyna zniechęcenia:

Jeden z zakładów mieścił się w bramie. Weszłam, podążając za tabliczkami, do jednej z kamienic, i zaczęłam mozolnie piąć się na górę. Obdrapane schody itp., ale w Poznaniu niejeden zakład wynajmuje odremontowany lokal w nieszczególnym otoczeniu. Koło trzeciego piętra, skonfundowana, natrafiłam na otwarte drzwi, gdzie był pan z małym, na oko dwu-trzyletnim dzieckiem. Tu czy nie tu? Spytałam.

- To trzeba iść aż na samą górę, na strych.

Westchnęłam. Facet powtórzył swoje i przyjrzał mi się podejrzliwie. Nagle wybuchnął:

- Co pani, czytać nie umie, pisać nie umie?! Wstyd! Co się pani uroiło, że tu na górze będzie zakład, głupia pani chyba! Młody lepiej wie od pani! Ośmieszyła się pani! OŚMIESZYŁA!!

Zamurowało mnie. Zdaje się, że powiedziałam coś w rodzaju "sam się pan ośmieszył" (cięta riposta indeed), na co facet się nastroszył i krzyczał jeszcze, gdy odwróciłam się na pięcie i zeszłam. Zakład był w ocienionej wnęce, za gęstą kratą - oczywiście zamknięty. Przegapiłam. Czy zasłużyłam na krzyki tego frustrata? Wątpię.

Tytuł notki stąd, że swego czasu zaczytywałam się w polskim portalu Piekielni.pl. Portal jest źródłem ciekawych anegdot, ale jeszcze ciekawsze jest dla mnie zachowanie narratorów tych historii - same opowieści piętnują ludzką głupotę, frustrację i chamstwo, ale ich sytuacja narracyjna to taka, w której opowiadający ma Słuszność. Innymi słowy, są to bajki z morałem. Przeciętny piszący (często pracujący "na ochronie", w obsłudze klienta, czyli "na telefonie" itp.) spotyka się z kompletnie irracjonalnymi ludźmi, którzy są w jego odczuciu tępi, pozbawieni wrażliwości i życzliwości oraz poczucia humoru. Niemniej jednak frustrat, który pogonił mi dziś kota, mógłby być zarówno bohaterem, jak i narratorem na Piekielnych; był bowiem święcie przekonany, że miał prawo mnie potępić za zadanie 'durnego pytania'.


I potem poszłam do Empiku, o czym kiedy indziej. Wychodzę i co widzę? Marsz skandujący (mój Boże, jaka dyscyplina, nie to co parady równości :p) "Bóg! Honor! I-oj-czyzna!", "Wiel-ka Polska! Na-ro-dowa!", "Bo-ha-terów! Siek-li pałą!" (?? źle usłyszałam?). Podążyłam za nimi przez chwilę, ale potem usłyszałam głos mówiący do mikrofonu, z drugiej strony ulicy. Mówił tak:

- Serdecznie witam pana wojewodę wielkopolskiego.... oraz harcerzy..... teraz oddam głos......


No i tak. Żyjąc w Polsce tak się pałętasz między manifestacją narodowców a Głosem serdecznie witającym jakichś oficjeli. Czuć kiełbasą wyborczą. Najbardziej mi szkoda harcerzy - gdzie apolityczny, niemartyrologiczny skauting? Na pewno nie tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz