czwartek, 14 maja 2009

powiew literatury i dwie relacje w obliczu zmian

Ciekawy dzień. Czytam potrójne dzienniki Ingrid i Ingmara Bergmanów i ich córki, Marii. Ta lakoniczna, obserwatorska maniera jest zaraźliwa. Są to dzienniki z czasów choroby Ingrid (rak) - dzień po dniu trzy opisy sytuacji, często analogiczne, czasem komplementarne. Powtarzające się sformułowania: dobry dzień, nie boli (lub odwrotnie - Ingrid lub na temat Ingrid); sześć stron scenariusza "Mizantropa" (dzienna norma Ingmara); Maria analizuje związek rodziców i stara się wyznaczyć granice, nie dać przytłoczyć. Uderza szczerość pary i podobieństwo ich pisania (dwadzieścia trzy lata razem); Ingmar patrzy na siebie jak na przerośnięte dziecko - choroba Ingrid jest odwróceniem stałej sytuacji, zawsze to ona opiekowała się nim. Pouczające to wszystko, jak życie i jego wartość da się zredukować do zachowania rutyny ("dobra próba"), twarzy ("Nie płakałam/nie płakałem"), spokoju ducha czy ciała. Zjedzenie odrobiny jedzenia jako zwycięstwo. Tabletki na wszystko - spokój, ból, sen. Inny świat choroby, czy jesteś chorym, czy towarzyszącym turystą.

Temat na dziś: przyjaźń. Są dwie, nad którymi rozmyślam. W jednej pewien poziom otwarcia nie nastąpił "spontanicznie" i jest zastanowienie, czy podjąć ten krok. Phi, zastanowienie, wiadomo, że to nie ja się zastanawiam. Jestem jak psiak, którego nie chcą wziąć na spacer, i czuję się dość żałosna. Niemniej jednak wyznaczyłam granice, nic za wszelką cenę: poprawa. Brava, senoRita. Czekam. Druga przyjaźń to dokładnie odwrotny kierunek, bo druga strona tej przyjaźni chce więcej. Rozmowa o granicach już się odbyła, zgodziłam się na "tylko przyjaźń"; zrobiłam błąd: jestem za miła, a teraz sprawa się rozwija. Czuję się jak ścigane zwierzę; przelotny, platoniczny dotyk powoduje atak paniki. (właśnie zauważyłam nagromadzenie rymów i aliteracji w powyższym, chyba dawno się nie bawiłam funkcją poetycką). Innymi słowy, muszę przeprowadzić jedną z Tych Rozmów i zerwać kontakt (zrobienie tego przez link do bloga byłoby pozbawione klasy, prawda...? nic z tego - twarzą w twarz); ten rumieniec na mój widok, ta psia ufność, to wszystko jest nie dla mnie: dostaję szału. I zastanawiam się czy te relacje nie są swoim lustrzanym odbiciem. Muszę przyjrzeć się swoim uczuciom co do pierwszej ze spraw. Może nie powinnam czekać na decyzję, tylko salwować się ucieczką, te wszystkie psie metafory są niepokojące.

Uff. Jak zwykle, kiedy źle, gotuję. Idę przecedzić szpinak i przysmażyć sojowe mielone. Jutro Lublin, (dom?), kontakt z bazą. Planowałam wrzucić tu więcej ostatnich wrażeń intelektualno-artystycznych, ale otagowanie takiego zbiorczego wpisu byłoby kłopotliwe. O Żiżku i debacie Krytyki Politycznej na DocReview - następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz