poniedziałek, 16 stycznia 2012

o ubraniach i przebraniach, czyli negocjowanie tożsamości

Być kobietą, być kobietą... no i co ja w końcu jestem? kobieta? baba? queer?

Międlę sobie w łebku te tożsamościowe pytania. Dziewczyna/kobieta to moja "oczywista" tożsamość postrzegana przez otoczenie. Baba to prywatne przemyślenie związane z poezją mojej ukochanej Anny Świrszczyńskiej - jej baba jest ostra, potężna, queerowa, bo wyparta, bo nie ma na nią zgody. Ale mam też skłonność do czegoś, czym baba nie jest, czyli damy: długich rękawiczek, subtelnych flirtów i gorsetów. I druga strona spektrum: bandaż na piersi, koszula, krawat i westchnienie na widok jedwabnych szelek. Na to wszystko nakłada się moja fascynacja sceniczna: tu showgirl, tam - drag king......

Ogólnie mam wrażenie, że się w tym wszystkim nie mieszczę. I o ile kobiecość mnie męczy już od lat, jako zestaw wymagań, o tyle ostatnio w nią weszłam, bo zaczęłam (wreszcie) odcinać od niej kupony. Innymi słowy, nagle zaczęłam być atrakcyjna, i jest to całkiem przyjemne. Mój uprzedni feminizm zmieszany był z dąsem i poczuciem odrzucenia, bo cały ten świat interakcji seksualnej był/zdawał się dla mnie zamknięty; wot, siurpryza, cała równowaga na nic... nadal nie lubię być bita po łbie stereotypem, ale mam buty na obcasie i okazjonalnie się maluję. Zjeść ciastko i mieć ciastko? nie wiem.

Być może "korzystam z atrakcyjności pókim młoda"? też seksistowski (i ejdżystowski) bullshit. W każdym razie, nacieszam się tą wygodą "bycia w systemie", pomimo faktu, że całe życie ten system kopał mnie w dupę. A jednocześnie kusi mnie, żeby ogolić głowę i dragkingować (mam pomysły na występy). Nie robię tego na razie, bo mam wrażenie, że jest to impuls żeby "mieć rację", czyli dostać inny rodzaj ciastek - nie ma w tym pomyśle świadomego poszukiwania. To nadal zaspokajanie cudzych oczekiwań, jakby ogolona głowa dawała mi przewagę moralną nad heteronormatywem, zamiast dyskomfortu i autoponiżenia.

Być może, gdzieś w tym wszystkim tkwię ja. Co ja lubię? rzeczy kolorowe, miękkie i miłe w dotyku. Ciuchy do tańca i sportu, fruwające i obcisłe. Ciuchy fantazyjne, z klasą, ale i polotem. Ciuchy funky, w dziwnych barwach i wzorach (w paski!). Apaszki, krawaty, rękawiczki.

Być może gdzieś w tym wszystkim tkwię ja. A może mnie nie ma. Istnieję tylko w przebłyskach, na codzień jestem - jak wszyscy - splotem społecznych oczekiwań.

2 komentarze:

  1. Właśnie dlatego ja uważam się za queer. Nie chce mi się określać jednoznacznie po żadnej stronie barykady; lubię Kylie i Sepulturę, skórzane ciuchy i miękkie tkaniny, długowłosych i skinheadów. Przy czym możliwe, że gdybym poznał dokładną definicję queer, to bym się rozmyślił, bo dla mnie queer to to, co nie poddaje się definicjom :)

    Nie uważam, że musisz wybierać, albo feminizm, albo "kobiecość". Agnieszka Graff się maluje, Kinga Dunin ma męża, Kazimiera Szczuka mi osobiście wydaje się bardzo kobieca, choć obcięta na chłopczycę. Wleź w system z butami na obcasie i kopnij go w jaja! :)

    A co do splotu społecznych oczekiwań, to ja się nie poczuwam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz sporo racji, po prostu w to wszystko wchodzi sztuka i polityka - kariera, image, wpływanie na społeczeństwo, "właściwe" robienie pewnych rzeczy... nikt tego za mnie nie rozwiąże. a może za dużo myślę :p

    OdpowiedzUsuń